Komunikacja na terenie Pruszkowa i dojazd do stolicy to temat rzeka. Wszyscy wiemy, co się dzieje na kolei, jak „sprawnie” działają linie miejskie i że do zmiany rozkładu jazdy jest potrzebna… uchwała Rady Miasta. Żart? Otóż nie. Ale zacznijmy od początku.
Pruszków (60 tys. mieszkańców) znajduje się w odległości 16 km od Warszawy. Blisko, a jednocześnie daleko, gdyż stanowimy białą plamę na mapie komunikacyjnej aglomeracji. Za tym śmiałym twierdzeniem stoi kilka prostych argumentów i przykładów.
Mapa połączeń strefowych Zarządu Transportu Miejskiego. Piękne, zielone pętle otaczają miasta aglomeracji, przeplatane siecią połączeń autobusowych, które dojadą nawet do niewielkich wsi. A Pruszków? Do Piastowa jeszcze nam się uda, a dalej… Smutne nic (nie licząc N85). Znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że przecież mamy pociągi Kolei Mazowieckich, Szybkiej Kolei Miejskiej i Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Dobrze, w takim razie powiedzmy to mieszkańcom Legionowa, gdzie mają zarówno SKM, jak i pociągi „lotniskowe” do Modlina (i większość mieszkańców z nich korzysta, szczególnie w godzinach nocnych) oraz zwykłe osobowe aż do Działdowa, do tego kilka autobusów wyprawianych przez ZTM. Popatrzmy na dolną część mapy – Piaseczno i okolice. Oprócz połączenia kolejowego (za dwa lata pojedzie tam również SKM) mają bardzo dobrze rozwiniętą siatkę połączeń złożoną z popularnych „siedemsetek” i licznych „eLek”. Na sam koniec przyjrzyjmy się powiatowi warszawskiemu zachodniemu. Jest on o tyle interesujący, że wykształcił się dość ciekawy mechanizm radzenia sobie z opłatami za komunikację ze stolicą narzucanymi przez ZTM. Linia Ł. Co to za dziwny twór? Otóż to niewielkie miasto Łomianki (25 tys. mieszkańców) powołało do istnienia kilka linii autobusowych, które dojeżdżają do Marymontu i pętli Młociny. Po krótkiej analizie taryfy biletowej przeciętnemu mieszkańcowi Pruszkowa zjeżą się włosy. Cena biletu miesięcznego normalnego obowiązującego w Warszawie i Łomiankach wynosi 180 złotych. Nie 210 złotych, jak ma to miejsce w drugiej strefie według ZTM. Niewiele jest osób, które by korzystały z opcji Pruszków – Warszawa – inna miejscowość w aglomeracji. Gros pasażerów narzeka, że nie ma już biletu na jedną linię, który był o połowę tańszy. Łomianki wybrnęły z tej sytuacji w ciekawy sposób, pozostawiając 30 złotych w kieszeni swoich mieszkańców. Ba! Od dwóch lat połączenia generują zyski dla niewielkiego miasta. Wniosek, że jednak można dojść do porozumienia. Interesujące, prawda?
Wróćmy na nasze podwórko. Na chwilę obecną mamy w mieście cztery linie autobusowe. Sukces został odtrąbiony, jest czym jeździć. Czy na pewno? Linia nr 1 pełni rolę łącznika osiedla Staszica z PKP Pruszków. Największą bolączką jest rozkład jazdy, bo cóż nam po autobusie, który „ucieka” przed pociągiem? Inną „przypadłością” są sytuacje, gdy kierowcy odjeżdżali kilka minut przed czasem sprzed dworca, nie dając nawet cienia szans na skorzystanie z połączenia. W innych miastach toleruje się przyspieszenie do jednej minuty, nie dziesięciu. Inną ciekawostką jest sam rozkład jazdy, do którego zmiany jest potrzebna uchwała Rady Miasta. A jak z praktyki wiemy, czasami długo trzeba czekać na ruch włodarzy. Teoretycznie to autobus powinien się przystosować do pociągów, nie odwrotnie. Gdyby w Warszawie tak postępowano, nikt nic by nie zmienił. Sytuację na torach znamy wszyscy, na tablicy odjazdów przypisów więcej jak pociągów, jeździmy na słowo honoru, klniemy przejście podziemne łapiemy „jedynkę” na ostatnim tchu. Najprostszym sposobem dotarcia na przystanek jest skorzystanie z przysłowiowej dziury w płocie. Oczy dookoła głowy, uszy nadstawione, rozwiany włos i bieg na miarę Bolta – tak właśnie przeciętny pasażer wygląda przy przeprawie. Rzecz jasna należy także mieć na uwadze SOK-istów, którzy lubią stać gdzieś z boczku i wręczać mandaty na kwotę złotych pięciuset. Nasuwa się pewna refleksja. Około miesiąca przed zmianą kolejarze publikują tabele na swoich stronach, zrozumienie ich nie wymaga specjalistycznej wiedzy, jedynie odrobiny cierpliwości i znajomości kalendarza. Skoro tak, należałoby wręcz wymagać od magistratu, by osoba odpowiedzialna za komunikację miejską opracowała we współpracy z przewoźnikiem (w tym przypadku Europa Express City) odpowiedni rozkład. Tylko dlaczego tak się nie dzieje?
Weźmy teraz na warsztat linię nr 2 obsługiwaną przez PKS Grodzisk Mazowiecki. Kolejny ciekawy twór. Oczywiście, bardzo dobrze, że w końcu jest połączenie spod stacji do Komorowa, które ma przyzwoity rozkład i łączy ważne punkty na mapie miasta. Wcześniej bardziej opłacała się piesza wyprawa wzdłuż toru łączącego sieć PKP z WKD. W tym miejscu pojawia się sprawa natury technicznej – tabor. Zielone busiki, sprowadzone zza zachodniej granicy, które obsługują także L23 i Nadarzyn. Normą są sytuacje, gdy kierowca nie może zabrać więcej pasażerów (bo „jedynka” znowu pojechała), gdyż bus będzie tarł przy większych prędkościach tyłem o asfalt, amortyzatory nie są tytanowe, fizyka nie zna litości, a policja po społu z inspektorami z ITD tym bardziej. Bo na kogo spadnie kara? Zarówno na przewoźnika jak i kierowcę. Żelazna logika przepisów. Ktoś zapyta: a warunki przetargowe? Zgoda, ale jeśli popyt przerasta podaż, miło by było coś z tym zrobić. Wszyscy byliby zadowoleni, pasażerowie mający wygodniejszy transport, kierowcy mniej ryzykujący zdrowie swoje i innych, przewoźnik zarobiłby dodatkowe pieniądze, a władze miasta wreszcie by usłyszały, że słuchają swoich mieszkańców. Z zielonym taborem linii nr 2 łączą się dodatkowe atrakcje. Nie jeden zaskoczony biegł do kierowcy, gdy okazało się, że autobus wcale nie jedzie do Komorowa lecz do Nadarzyna, a po mieście się nie zatrzymuje. Wystarczyłaby podstawowa informacja pasażerska na przystankach ze schematem połączeń, a herb miasta na szybie czołowej i z boku autobusu pomógłby uniknąć podobnych pomyłek.
A co za torami? Za torami też udało się coś zrobić. Znowu bez ładu i składu, głębszych konsultacji itd. Wystarczyło wziąć mapę w dłonie i nanieść na nią przebieg linii nr 3 (obsługuje Europa Express City) i 4 (PKS i jedna brygada Europy z braku kierowców). Pięknie by się połączyły w jeden odcinek, a zaoszczędzone pieniądze mogłyby posłużyć do uruchomienia połączenia z Ożarowem z częstotliwością raz na 40 minut, bez wahań, czy nie skrócić go jedynie do cmentarza na Żbikowie. W proponowanym kształcie łatwiej będzie pojechać pociągiem przez Włochy, ze względu na honorowanie karty miejskiej. Dziesięć lat temu PKS własnym sumptem uruchamiał kursy do Ożarowa, na które bilet był droższy niż do Warszawy. Gdy zagłębimy się w historii nieco głębiej, ujrzymy 714. Czymże ono było? Połączeniem uruchamianym między Pruszkowem a Ożarowem, jeżdżącym w szczycie co 20 minut, a poza nim średnio co 40. Zniknęło z komunikacyjnej mapy aglomeracji podczas reformy stołecznego transportu zbiorowego i formowania się Zarządu Transportu Miejskiego. W tym czasie Miejskie Zakłady Autobusowe miały obsługiwać linie jedynie na terenie stolicy, a więc podmiejskie „siedemsetki” zostały zlikwidowane. Temat rzeka – jak dostać się do Warszawy? W tym miejscu na razie postawmy kropkę, bo tym tematem zajmiemy się w kolejnych rozważaniach na temat pruszkowskiej fatamorgany komunikacyjnej…
Komunikacja na terenie Pruszkowa i dojazd do stolicy to temat rzeka. Wszyscy wiemy, co się dzieje na kolei, jak „sprawnie” działają linie miejskie i że do zmiany rozkładu jazdy jest potrzebna… uchwała Rady Miasta. Żart? Otóż nie. Ale zacznijmy od początku.
Pruszków (60 tys. mieszkańców) znajduje się w odległości 16...
<p style="text-align: justify;">Komunikacja na terenie Pruszkowa i dojazd do stolicy to temat rzeka. Wszyscy wiemy, co się dzieje na kolei, jak „sprawnie” działają linie miejskie i że do zmiany rozkładu jazdy jest potrzebna… uchwała Rady Miasta. Żart? Otóż nie. Ale zacznijmy od początku.</p>
<p style="text-align: justify;">Pruszków (60 tys. mieszkańców) znajduje się w odległości 16 km od Warszawy. Blisko, a jednocześnie daleko, gdyż stanowimy białą plamę na mapie komunikacyjnej aglomeracji. Za tym śmiałym twierdzeniem stoi kilka prostych argumentów i przykładów.</p>
<p style="text-align: justify;">Mapa połączeń strefowych Zarządu Transportu Miejskiego. Piękne, zielone pętle otaczają miasta aglomeracji, przeplatane siecią połączeń autobusowych, które dojadą nawet do niewielkich wsi. A Pruszków? Do Piastowa jeszcze nam się uda, a dalej… Smutne nic (nie licząc N85). Znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że przecież mamy pociągi Kolei Mazowieckich, Szybkiej Kolei Miejskiej i Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Dobrze, w takim razie powiedzmy to mieszkańcom Legionowa, gdzie mają zarówno SKM, jak i pociągi „lotniskowe” do Modlina (i większość mieszkańców z nich korzysta, szczególnie w godzinach nocnych) oraz zwykłe osobowe aż do Działdowa, do tego kilka autobusów wyprawianych przez ZTM. Popatrzmy na dolną część mapy – Piaseczno i okolice. Oprócz połączenia kolejowego (za dwa lata pojedzie tam również SKM) mają bardzo dobrze rozwiniętą siatkę połączeń złożoną z popularnych „siedemsetek” i licznych „eLek”. Na sam koniec przyjrzyjmy się powiatowi warszawskiemu zachodniemu. Jest on o tyle interesujący, że wykształcił się dość ciekawy mechanizm radzenia sobie z opłatami za komunikację ze stolicą narzucanymi przez ZTM. Linia Ł. Co to za dziwny twór? Otóż to niewielkie miasto Łomianki (25 tys. mieszkańców) powołało do istnienia kilka linii autobusowych, które dojeżdżają do Marymontu i pętli Młociny. Po krótkiej analizie taryfy biletowej przeciętnemu mieszkańcowi Pruszkowa zjeżą się włosy. Cena biletu miesięcznego normalnego obowiązującego w Warszawie i Łomiankach wynosi 180 złotych. Nie 210 złotych, jak ma to miejsce w drugiej strefie według ZTM. Niewiele jest osób, które by korzystały z opcji Pruszków – Warszawa – inna miejscowość w aglomeracji. Gros pasażerów narzeka, że nie ma już biletu na jedną linię, który był o połowę tańszy. Łomianki wybrnęły z tej sytuacji w ciekawy sposób, pozostawiając 30 złotych w kieszeni swoich mieszkańców. Ba! Od dwóch lat połączenia generują zyski dla niewielkiego miasta. Wniosek, że jednak można dojść do porozumienia. Interesujące, prawda?</p>
<p style="text-align: justify;">Wróćmy na nasze podwórko. Na chwilę obecną mamy w mieście cztery linie autobusowe. Sukces został odtrąbiony, jest czym jeździć. Czy na pewno? Linia nr 1 pełni rolę łącznika osiedla Staszica z PKP Pruszków. Największą bolączką jest rozkład jazdy, bo cóż nam po autobusie, który „ucieka” przed pociągiem? Inną „przypadłością” są sytuacje, gdy kierowcy odjeżdżali kilka minut przed czasem sprzed dworca, nie dając nawet cienia szans na skorzystanie z połączenia. W innych miastach toleruje się przyspieszenie do jednej minuty, nie dziesięciu. Inną ciekawostką jest sam rozkład jazdy, do którego zmiany jest potrzebna uchwała Rady Miasta. A jak z praktyki wiemy, czasami długo trzeba czekać na ruch włodarzy. Teoretycznie to autobus powinien się przystosować do pociągów, nie odwrotnie. Gdyby w Warszawie tak postępowano, nikt nic by nie zmienił. Sytuację na torach znamy wszyscy, na tablicy odjazdów przypisów więcej jak pociągów, jeździmy na słowo honoru, klniemy przejście podziemne łapiemy „jedynkę” na ostatnim tchu. Najprostszym sposobem dotarcia na przystanek jest skorzystanie z przysłowiowej dziury w płocie. Oczy dookoła głowy, uszy nadstawione, rozwiany włos i bieg na miarę Bolta – tak właśnie przeciętny pasażer wygląda przy przeprawie. Rzecz jasna należy także mieć na uwadze SOK-istów, którzy lubią stać gdzieś z boczku i wręczać mandaty na kwotę złotych pięciuset. Nasuwa się pewna refleksja. Około miesiąca przed zmianą kolejarze publikują tabele na swoich stronach, zrozumienie ich nie wymaga specjalistycznej wiedzy, jedynie odrobiny cierpliwości i znajomości kalendarza. Skoro tak, należałoby wręcz wymagać od magistratu, by osoba odpowiedzialna za komunikację miejską opracowała we współpracy z przewoźnikiem (w tym przypadku Europa Express City) odpowiedni rozkład. Tylko dlaczego tak się nie dzieje?</p><p style="text-align: justify;">Weźmy teraz na warsztat linię nr 2 obsługiwaną przez PKS Grodzisk Mazowiecki. Kolejny ciekawy twór. Oczywiście, bardzo dobrze, że w końcu jest połączenie spod stacji do Komorowa, które ma przyzwoity rozkład i łączy ważne punkty na mapie miasta. Wcześniej bardziej opłacała się piesza wyprawa wzdłuż toru łączącego sieć PKP z WKD. W tym miejscu pojawia się sprawa natury technicznej – tabor. Zielone busiki, sprowadzone zza zachodniej granicy, które obsługują także L23 i Nadarzyn. Normą są sytuacje, gdy kierowca nie może zabrać więcej pasażerów (bo „jedynka” znowu pojechała), gdyż bus będzie tarł przy większych prędkościach tyłem o asfalt, amortyzatory nie są tytanowe, fizyka nie zna litości, a policja po społu z inspektorami z ITD tym bardziej. Bo na kogo spadnie kara? Zarówno na przewoźnika jak i kierowcę. Żelazna logika przepisów. Ktoś zapyta: a warunki przetargowe? Zgoda, ale jeśli popyt przerasta podaż, miło by było coś z tym zrobić. Wszyscy byliby zadowoleni, pasażerowie mający wygodniejszy transport, kierowcy mniej ryzykujący zdrowie swoje i innych, przewoźnik zarobiłby dodatkowe pieniądze, a władze miasta wreszcie by usłyszały, że słuchają swoich mieszkańców. Z zielonym taborem linii nr 2 łączą się dodatkowe atrakcje. Nie jeden zaskoczony biegł do kierowcy, gdy okazało się, że autobus wcale nie jedzie do Komorowa lecz do Nadarzyna, a po mieście się nie zatrzymuje. Wystarczyłaby podstawowa informacja pasażerska na przystankach ze schematem połączeń, a herb miasta na szybie czołowej i z boku autobusu pomógłby uniknąć podobnych pomyłek.</p>
<p style="text-align: justify;">A co za torami? Za torami też udało się coś zrobić. Znowu bez ładu i składu, głębszych konsultacji itd. Wystarczyło wziąć mapę w dłonie i nanieść na nią przebieg linii nr 3 (obsługuje Europa Express City) i 4 (PKS i jedna brygada Europy z braku kierowców). Pięknie by się połączyły w jeden odcinek, a zaoszczędzone pieniądze mogłyby posłużyć do uruchomienia połączenia z Ożarowem z częstotliwością raz na 40 minut, bez wahań, czy nie skrócić go jedynie do cmentarza na Żbikowie. W proponowanym kształcie łatwiej będzie pojechać pociągiem przez Włochy, ze względu na honorowanie karty miejskiej. Dziesięć lat temu PKS własnym sumptem uruchamiał kursy do Ożarowa, na które bilet był droższy niż do Warszawy. Gdy zagłębimy się w historii nieco głębiej, ujrzymy 714. Czymże ono było? Połączeniem uruchamianym między Pruszkowem a Ożarowem, jeżdżącym w szczycie co 20 minut, a poza nim średnio co 40. Zniknęło z komunikacyjnej mapy aglomeracji podczas reformy stołecznego transportu zbiorowego i formowania się Zarządu Transportu Miejskiego. W tym czasie Miejskie Zakłady Autobusowe miały obsługiwać linie jedynie na terenie stolicy, a więc podmiejskie „siedemsetki” zostały zlikwidowane. Temat rzeka – jak dostać się do Warszawy? W tym miejscu na razie postawmy kropkę, bo tym tematem zajmiemy się w kolejnych rozważaniach na temat pruszkowskiej fatamorgany komunikacyjnej…</p>
<p style="text-align: justify;"><em><span data-reactid=".hi"><span data-reactid=".hi.0">Marta Gałan</span></span></em></p><div><dl id="attachment_6177"><dt></dt></dl></div>
admin118205783876385021721postmaster@pruszkowmowi.plAdministratorPruszków Mówi - Obywatelski Portal Publicystyczny
Pruszków Mówi - Obywatelski Portal PublicystycznyDla nas każdy temat jest ważny - Pruszków, Brwinów, Piastów, Komorów, Michałowice, Nadarzyn i Raszynhttp://www.pruszkowmowi.pl2024