W Pruszkowie mieszkam od zawsze. Gdyby ktoś mnie zapytał, co zapamiętałam z dzieciństwa, bez chwili namysłu odpowiedziałabym, że pruszkowski komin i ruiny fabryki. Przechodziłam obok nich za każdym razem, gdy wędrowałam do babci. Z dziecięcą ciekawością przyglądałam się torom, które chowały się pod zamkniętą bramą i zmierzały ku opuszczonym budynkom. Jak to zawsze bywa – dziecięca fantazja odkrywała niezliczone przygody, które czekały na mnie w ruinach. Jednak nigdy nie odważyłam się przekroczyć topornego ogrodzenia. Aż w końcu któregoś dnia fabryka zniknęła, zniknęły tory, ogrodzenie, komin i dziecięca ciekawość tajemniczego miejsca. Zapewne wielu Czytelników na słowa komin i fabryka bezbłędnie rozszyfrowała, że mam na myśli osławiony „Porcelit”. Nieodłącznym elementem tego miejsca były sąsiadujące z nim tzw. „Murowańce”. Zniknęły zanim zaczęłam bardziej świadomie patrzeć na architekturę rodzinnego miasta. Przyznam, że budziły we mnie jako dziecku jedynie lęk – okna pozabijane deskami, szare, kanciaste bryły powite złowrogą ciemnością. Trochę jak umarłe miasto. Jakie były w latach swojej świetności? Co skrywał tak ogromny teren? Czy tętniło tam życie?
1.Zakłady Porcelitu Stołowego podczas rozbiórki, fot. Marcin Zalewski
W podróż w czasie zabrały mnie wspomnienia świadków historii. Kto lepiej niż oni opowie nam o codzienności fabryki i ludziach tam pracujących? Powstało sporo ciekawych książek opisujących szczegółowo dzieje Fabryki Wyrobów Fajansowych Jakuba Teichfelda, powstałej w 1880 r. A jak fabryka zapisała się w pamięci osób związanych z nią historią? Niech sami nam o tym opowiedzą w polifonicznej rozmowie przy wspólnym stole:
2.Talerzyk fajansowy z przełomu XIX/XX w. wykonany techniką reliefową. Wnętrze medalionu to ciemnozielone szkliwo, zaś szeroką bordiurę pokryto szkliwem seledynowym. Fot. Polifoto
– Ojciec wychowywał się w Kole i tam za młodu w fabryce fajansowej zdobył zawód ceramika. Właścicielem owej fabryki był Jakub Teichfeld, który później właśnie w Pruszkowie pod Warszawą wybudował nowoczesną wytwórnię fajansu. Ponieważ niektórych robotników zamierzał sprowadzić z Koła[1], zaproponował i ojcu przenosiny. Ojciec chętnie przystał na to, gdyż przybycie w pobliże Warszawy nawiązywało jego zdaniem do tradycji rodzinnych[2].
Wraz z budową fabryki nieopodal wyrosły budynki, które Teichfeld przeznaczył na mieszkania dla sprowadzonych spoza Pruszkowa specjalistów.
– Ponieważ budynki były murowane, co we wsi o zabudowie drewnianej było ewenementem, tutejsza ludność nazwała je „murowańcami”. Po drugiej wojnie światowej, ze względu na złą opinię dotyczącą ludzi w nich zamieszkujących, murowańce nazwano też Pekinem”[3].
Murowańce miały 18 mieszkań jednoizbowych, bez urządzeń sanitarnych. Woda czerpano ze studni na podwórku przed budynkami. Lokatorzy dysponowali także komórką z węglem i drzewem na opał. Kadra techniczna (majstrowie) dostali mieszkania o odrobinie wyższym standardzie. Należał do nich jednopiętrowy budynek z 8 lokalami (dziś: B. Prusa 62)[4].
– Z fabryk pruszkowskich jedna tylko „Fajansówka” miała domy dla swych pracowników. Życie pulsujące w tych domach niepokoiło burżuazję pruszkowską i carską policję, toteż często odbywały się tam rewizje, a przez pewien czas mieszkańcy byli nękani napadami tzw. czarnej sotni. W domach naszych zorganizowano samoobronę; po nocach czuwało z każdego bloku po czterech mężczyzn na zmianę. W każdym domu znajdowała się prowizoryczna broń, sękate kije dębowe, pręty żelazne itp. Umówionym hasłem był gwizdek i okrzyk czarna sotnia. Na to hasło robotnicy zrywali ubierając się szybko, każdy chwytał do ręki przygotowany kij lub pręt i biegł na pomoc. (…) Mieszkaliśmy w sąsiedztwie rodzin żydowskich i rodzin ceramików sprowadzonych z Niemiec. Byli to Wilke, Nejman i Fibich[5]. (…) Drewniane domki okolone w lecie zbożami wyglądały dość sielsko. Rzadko gdzie czerwieniły się ceglane murowańce. W jednym z takich brzydkich, nie otynkowanych domów robotniczych mieszkali moi rodzice. Obok były jeszcze dwa podobne budynki. Cała grupa trzech bloków, zbudowanych specjalnie dla robotników fabryki ceramicznej, tonęła latem w zieleni akacji posadzonych przez mieszkańców. Ale mieszkańcy domów fabrycznych mało na to zwracali uwagi. Piękno przyrody cieszyło tylko nas, dzieci. Człowiek pracy po swojej ciężkiej robocie nie czuł, czy żyje; noc go wypędzała i nocą wracał[6].
3.Jeden z „Murowańców” tuż przed rozbiórką.
– Kiedyś na I piętrze w Murowańcach było przedszkole, a właściwie to prowizoryczna przechowalnia dzieci, ale już przed II wojną światową zlikwidowano ją. Do typowego przedszkola było bardzo ciężko się dostać, tak jak i teraz[7]. A dzieci trzeba było gdzieś zostawić, jak się szło do pracy. W Murowańcach nie mieszkali już pracownicy zakładu, jak pierwotnie zakładał plan pierwszego właściciela. Mieszkania zajmowali najbiedniejsi mieszkańcy Pruszkowa[8].
Teichfeld związał z fabryką całe rody, które z pokolenia na pokolenie podejmowały pracę w Fabryce Fajansu „Pruszków”. Byli to m.in. Bendowie, Zielińscy, Milczarkowie, Toczkowie, czy Kadzikiewicze.
– W moim dziale sortowni wyrobów gotowych pracowała sortowaczka, która została przyjęta do pracy w wieku 12 lat, jeszcze za czasów pierwszych właścicieli fabryki, czyli przed I wojną światową. W fabryce fajansu pracowały całe klasy rodzinne. Poniekąd przyczyniło się do tego wybudowanie dla nich trzech domów fabrycznych przez Teichfelda. Tym samym związał on ich na dłużej ze swoją fabryką[9].
Fabryka Fajansu, potem Zakłady Porcelitu Stołowego „Pruszków” była miejscem wielu zabawnych historii, opowiadanych jeszcze przez długie lata. I tak Jerzy Kaleta wspomina opowieść Stanisławy Kadzikiewicz:
– Było lato 1946 r. Dyrektorem fabryki był inżynier Henryk Pawełczyński, a fabryka należała wtedy do Państwowego Przemysłu Terenowego. (…) Na teren fabryki wszedł jakiś mężczyzna. Był dobrze ubrany. Podszedł do nas i zwrócił nam uwagę, dlaczego stoimy i gadamy, powinniśmy pracować. Dodał jeszcze groźnie: Jutro zrobię z wami porządek. Zapytałyśmy go, kim jest? Wtedy powiedział, że jest właścicielem fabryki, bo on jest bratem czy zięciem Ehrenreicha. (…) My przed wojną pamiętałyśmy tylko dyrektorkę fabryki, Reginkę, czyli siostrę właściciela. Zdenerwowałyśmy się tą jego groźbą. Powiedziałyśmy mu, że teraz fabryka jest państwowa, a nie prywatna. Odpowiedział nam wtedy: Zobaczymy, kto będzie rządził tą fabryką! Ponieważ stałyśmy obok stosu węgla, którym palono w piecach, a obok stała duża taczka, którą dowożono węgiel do pieców, więc krzyknęłam na koleżanki: Wywieźmy tego dyrektora czy właściciela fabryki na taczkach! Koleżanki posłuchały mojej propozycji, a były to między innymi: Kołodziejka, Sydorka, Kuźniarska, Czarnecka i inne. Złapałyśmy wspólnie tego mężczyznę za plecy, siłą posadziłyśmy go na tych taczkach, by gość nie zeskoczył z taczki i wywiozłyśmy go z terenu fabryki za bramę. Po drugiej stronie ulicy, tam gdzie jest plac targowy, za jezdnią był rów. Przewróciłyśmy taczkę do rowu i chłop wypadł z niej. Wśród naszego ogólnego i głośnego śmiechu, gość otrzepał swoje ubranie i szybko oddalił się, a my roześmiane wróciłyśmy do fabryki do pracy. Od tej chwili gość ten już więcej nie pokazał się w naszej fabryce[10].
4. fot. Marcin Zalewski
– Załoga fabryki była bardzo zgrana i dowcipna – „zamurowała” w piecu komorowym dyrektora, gdy ten wszedł do niego nie przeczuwając, co się święci. Nim dyrektor zorientował się, że padł ofiarą żartu, robotnicy błyskawicznie zastawili furtę pieca blokami szamotowymi, którymi rzeczywiście w czasie wypału furta pieca jest zamurowana. Jedynym rozsądnym posunięciem dyrektora było wykupienie wolności za odpowiednią kwotę, którą później przeznaczono na piwo.[11]
W momencie wybuchu II wojny światowej produkcji uległa całkowitemu wstrzymaniu. Właściciel Szloma vel Stanisław Ehrenreich wraz z rodziną, chcąc uchronić się przed prześladowaniami z powodu żydowskiego pochodzenia porzucili fabrykę[12]. Po wojnie fabrykę przejęły Wojewódzkie Zakłady Przemysłu Terenowego, a później Ministerstwo Przemysłu Chemicznego. Co ważne, zdecydowano o przeprowadzeniu gruntownej modernizacji przy jednoczesnym utrzymaniu pełnej produkcji. Nie zwolniono ani jednego pracownika.
– Na moich oczach fabryka fajansu, zaniedbana pod względem technicznym, z każdym rokiem przeistaczała się w nowoczesny zakład porcelitu stołowego. (…) Pobudowano nowe, przestrzenne i pięknie oświetlone hale produkcyjne. Zakłada wyposażono w nowoczesne ciągi produkcyjne, sprowadzono półautomaty do formowania, odlewania, szkliwienia i paczkowania wyrobów. Zainstalowano dwa piece tunelowe niemieckiej firmy Kerabedarf do wypału wyrobów na ostro, jeden do wypału na biskwit i jeden muflowy do wypału dekoracji, ogrzewany elektrycznie[13].
– Tu decydowała siła mięśni ludzkich, zręczność manualna, sprawne oko i zmysł artystyczny pracowników, szczególnie w zakresie zdobienia wyrobów[14].
6.Jadwiga Bąkiewicz nakleja na wazonach kalkę z okazji jubileuszu dwudziestolecia ZOMO, 1978, fot. Rutowska Grażyna
Po II wojnie światowej na lewo od bramy wjazdowej przy portierni znajdował się dom, w którym urządzono przedszkole przyfabryczne:
– Zaczęłam pracować w Porcelicie zimą na przełomie 1959/1960 r. Pamiętam, że pierwsze z trójki dzieci szło do szkoły, a dwoje woziłam sankami do przedszkola, które znajdowało się na terenie Porcelitu. Powstało z myślą o pracownikach zakładu. To było bardzo wygodne – wychodząc z pracy mogłam od razu zabrać do domu swoje dzieci. Samo przedszkole było niezbyt ciekawe, taki barak. W tym porcelitowym przedszkolu dzieci dostawały drugie śniadanie i obiad. Oczywiście miały też obowiązkową drzemkę na leżankach[15].
– To prycze były… Chodziłem do tego przedszkola i pamiętam, że mi się nie podobało. Bawiliśmy się na przykład w jakieś kółka graniaste, były wierszyki i przedstawienia. W środku było jak na stacji kolejowej w Koluszkach w latach 50. – olejna farba na ścianach, lamperia. Bardzo biednie[16].
– Czy płaciłam za to przedszkole? Tak, ale to były grosze. Praca w Porcelicie nie bardzo mi się układała, nie podobało mi się tam, ponieważ warunki pracy były szkodliwe dla zdrowia. Byłam w dziale, gdzie pracownicy kąpali surowe talerze w szkodliwej dla zdrowia substancji, chyba w amoniaku. Później na taki talerz czy inny wyrób nakładano kalkę i z powrotem trzeba było wypłukać ręcznie, zanim talerz trafił na taśmę i do pieca. Hartowanie trwało mniej więcej od 6 do 8 godzin, oddzielnie kubki, spodeczki, filiżanki, półmiski itd. Cała hala była podzielona na różne działy – był na przykład dział malarski, sortownia… O czym rozmawialiśmy? Głównie tematy rodzinne, dużo kobiet tam pracowało, które jednocześnie wychowywały dzieci. Ciężko było, żadnych rozrywek. Tylko praca i praca. Pewnie niektórzy już nie pamiętają, ale pracowało się też w soboty. Zarabiałam grosze, jakieś 900 zł na rękę. W Porcelicie nie pracowałam długo, po roku zwolniłam się, właśnie ze względu na szkodliwe warunki[17].
7. Barwienie talerzy, 1978 r. fot. Rutowska Grażyna, NAC
– Załoga zakładu była bardzo zgrana a atmosfera swojska, co rekompensowało niskie zarobki. W starej świetlicy zakładu, w budynku, który rozebrano jako jeden z pierwszych, (…) kilka razy do roku odbywały się różnego rodzaju uroczyste akademie i zabawy. Załoga tłumnie waliła do mrocznej sali o dwóch okienkach, którą szumnie nazwaliśmy zakładową świetlicą. W imprezach tych występowali tylko zakładowi artyści amatorzy, a komentarze po każdej takiej akademii były wygłaszane później przy stanowiskach pracy przez kilka dni. (…) Zakład, który został całkowicie zmodernizowany po starym zakładzie fajansu, który był wizytówką Pruszkowa, przestał istnieć. Z jakiego powodu i kto wydał na niego taki okrutny wyrok?
(…) Dobrze, że i komina już nie ma, że zniknął z panoramy miasta. Przynajmniej nie będzie żal, że tak cenny obiekt, którym szczyciło się nasze miasto, a również nasz kraj, istniał na tym terenie i musiał zginąć[18]…
8. Fot. Marcin Zalewski
autor: Agnieszka Praga
[1] Teichfeld sprowadził do nowo budowanej fabryki w Pruszkowie specjalistów z fabryki fajansu w Kole, której był właścicielem od 1857 r. oraz z fabryki we Włocławku, której był współwłaścicielem wraz z Ludwikiem Asterblumem.
[2] Władysława Głodowska-Sampolska, Czerwone zorze. Wspomnienia, Warszawa 1965, s. 21
[3] Jerzy Kaleta, Pruszków przemysłowy, Pruszków 2010, s. 40
[4] j.w., s.30
[5] W. Głodowska-Sampolska, Czerwone zorze…, s. 17 i 24
[6] j.w., s. 10
[7] Wspomnienie z przełomu 1959/1960 r.
[8] Rozmowa przeprowadzona przez autorkę z Ryszardą Zalewską (marzec 2014 r.).
[9] Jerzy Kaleta, Pruszków przemysłowy…, s. 66
[10] j.w., s. 54-56. J. Kaleta podąża tropem tajemniczego mężczyzny i odnajduje w książce Henryka Krzyczkowskiego Inna Ojczyzna, inne miasto, inni ludzie (Warszawa 2004), że człowiekiem wywiezionym na taczce był młodszy brat Szlomy vel Stanisława Ehrenreicha – Szmul. Kilka lat po tym wydarzeniu Szmul został aresztowany przez polskie władze bezpieczeństwa pod zarzutem handlowana obcymi walutami i złotem. Śledczy w trakcie postępowania przywłaszczyli sobie część majątku. Aby zatuszować tę sprawę, Szmul został skazany na karę śmierci, którą niezwłocznie wykonano. W ten sposób sąd, prokuratura i milicja nie musiały zwracać zrabowanych kosztowności.
[11] j.w., s. 56
[12] por. Zofia Hydra-Rolicz, Historia dawnej fabryki fajansu w Pruszkowie, w: Dzieje Pruszkowa, red. Anna Żarnowska, Warszawa 1983, s. 94
[13] Jerzy Kaleta, Pruszków przemysłowy…, s. 62
[14] j.w., s. 48
[15] Rozmowa z Ryszardą Zalewską
[16] Rozmowa z Marcinem Zalewskim (syn Ryszardy) przeprowadzona przez autorkę (marzec 2014 r.).
[17] R. Zalewska
[18] Jerzy Kaleta, Pruszków przemysłowy…, s. 38-67. Po 2000 r. Zakłady Porcelitu Stołowego „Pruszków” ogłosiły upadłość (źródła podają 2001 lub 2002 r.)
Zdjęcia (nr 6 i 7) w publikacji pochodzą ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego:
OKRUCHY POWIEŚCI POLIFONICZNEJ
W Pruszkowie mieszkam od zawsze. Gdyby ktoś mnie zapytał, co zapamiętałam z dzieciństwa, bez chwili namysłu odpowiedziałabym, że pruszkowski komin i ruiny fabryki. Przechodziłam obok nich za każdym razem, gdy wędrowałam do babci. Z dziecięcą ciekawością przyglądałam się torom, które chowały się pod zamkniętą bramą i zmierzały ku...
<p style="text-align: center;"><strong>OKRUCHY POWIEŚCI POLIFONICZNEJ</strong></p>
<p style="text-align: justify;">W Pruszkowie mieszkam od zawsze. Gdyby ktoś mnie zapytał, co zapamiętałam z dzieciństwa, bez chwili namysłu odpowiedziałabym, że pruszkowski komin i ruiny fabryki. Przechodziłam obok nich za każdym razem, gdy wędrowałam do babci. Z dziecięcą ciekawością przyglądałam się torom, które chowały się pod zamkniętą bramą i zmierzały ku opuszczonym budynkom. Jak to zawsze bywa – dziecięca fantazja odkrywała niezliczone przygody, które czekały na mnie w ruinach. Jednak nigdy nie odważyłam się przekroczyć topornego ogrodzenia. Aż w końcu któregoś dnia fabryka zniknęła, zniknęły tory, ogrodzenie, komin i dziecięca ciekawość tajemniczego miejsca. Zapewne wielu Czytelników na słowa <em>komin </em>i <em>fabryka</em> bezbłędnie rozszyfrowała, że mam na myśli osławiony „Porcelit”. Nieodłącznym elementem tego miejsca były sąsiadujące z nim tzw. „Murowańce”. Zniknęły zanim zaczęłam bardziej świadomie patrzeć na architekturę rodzinnego miasta. Przyznam, że budziły we mnie jako dziecku jedynie lęk – okna pozabijane deskami, szare, kanciaste bryły powite złowrogą ciemnością. Trochę jak umarłe miasto. Jakie były w latach swojej świetności? Co skrywał tak ogromny teren? Czy tętniło tam życie?</p>
<p style="text-align: justify;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/1.jpg"><img class="aligncenter wp-image-5110 size-medium" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/1-300x216.jpg" alt="1" width="300" height="216" /></a></p>
<p style="text-align: center;"><span style="font-size: 8pt;"><em>1.Zakłady Porcelitu Stołowego podczas rozbiórki, </em><em>fot. Marcin Zalewski</em></span></p>
<p style="text-align: justify;">W podróż w czasie zabrały mnie wspomnienia świadków historii. Kto lepiej niż oni opowie nam o codzienności fabryki i ludziach tam pracujących? Powstało sporo ciekawych książek opisujących szczegółowo dzieje Fabryki Wyrobów Fajansowych Jakuba Teichfelda, powstałej w 1880 r. A jak fabryka zapisała się w pamięci osób związanych z nią historią? Niech sami nam o tym opowiedzą w polifonicznej rozmowie przy <em>wspólnym stole</em>:</p>
<p style="text-align: justify;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/2.jpg"><img class="aligncenter wp-image-5111 size-medium" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/2-300x229.jpg" alt="2" width="300" height="229" /></a></p>
<p style="text-align: center;"><em><span style="font-size: 8pt;"> 2.Talerzyk fajansowy z przełomu XIX/XX w. wykonany techniką reliefową. Wnętrze medalionu to ciemnozielone szkliwo, zaś szeroką bordiurę pokryto szkliwem seledynowym. Fot. Polifoto</span></em></p>
<p style="text-align: justify;">- Ojciec wychowywał się w Kole i tam za młodu w fabryce fajansowej zdobył zawód ceramika. Właścicielem owej fabryki był Jakub Teichfeld, który później właśnie w Pruszkowie pod Warszawą wybudował nowoczesną wytwórnię fajansu. Ponieważ niektórych robotników zamierzał sprowadzić z Koła[1], zaproponował i ojcu przenosiny. Ojciec chętnie przystał na to, gdyż przybycie w pobliże Warszawy nawiązywało jego zdaniem do tradycji rodzinnych[2].</p>
<p style="text-align: justify;"><em>Wraz z budową fabryki nieopodal wyrosły budynki, które Teichfeld przeznaczył na mieszkania dla sprowadzonych spoza Pruszkowa specjalistów. </em></p>
<p style="text-align: justify;"><em> </em>- Ponieważ budynki były murowane, co we wsi o zabudowie drewnianej było ewenementem, tutejsza ludność nazwała je „murowańcami”. Po drugiej wojnie światowej, ze względu na złą opinię dotyczącą ludzi w nich zamieszkujących, murowańce nazwano też Pekinem”[3].</p>
<p style="text-align: justify;"><em>Murowańce miały 18 mieszkań jednoizbowych, bez urządzeń sanitarnych. Woda czerpano ze studni na podwórku przed budynkami. Lokatorzy dysponowali także komórką z węglem i drzewem na opał. Kadra techniczna (majstrowie) dostali mieszkania o odrobinie wyższym standardzie. Należał do nich jednopiętrowy budynek z 8 lokalami (dziś: B. Prusa 62)<strong>[4]</strong>. </em></p>
<p style="text-align: justify;">- Z fabryk pruszkowskich jedna tylko „Fajansówka” miała domy dla swych pracowników. Życie pulsujące w tych domach niepokoiło burżuazję pruszkowską i carską policję, toteż często odbywały się tam rewizje, a przez pewien czas mieszkańcy byli nękani napadami tzw. czarnej sotni. W domach naszych zorganizowano samoobronę; po nocach czuwało z każdego bloku po czterech mężczyzn na zmianę. W każdym domu znajdowała się prowizoryczna broń, sękate kije dębowe, pręty żelazne itp. Umówionym hasłem był gwizdek i okrzyk <em>czarna sotnia</em>. Na to hasło robotnicy zrywali ubierając się szybko, każdy chwytał do ręki przygotowany kij lub pręt i biegł na pomoc. (…) Mieszkaliśmy w sąsiedztwie rodzin żydowskich i rodzin ceramików sprowadzonych z Niemiec. Byli to Wilke, Nejman i Fibich[5]. (…) Drewniane domki okolone w lecie zbożami wyglądały dość sielsko. Rzadko gdzie czerwieniły się ceglane murowańce. W jednym z takich brzydkich, nie otynkowanych domów robotniczych mieszkali moi rodzice. Obok były jeszcze dwa podobne budynki. Cała grupa trzech bloków, zbudowanych specjalnie dla robotników fabryki ceramicznej, tonęła latem w zieleni akacji posadzonych przez mieszkańców. Ale mieszkańcy domów fabrycznych mało na to zwracali uwagi. Piękno przyrody cieszyło tylko nas, dzieci. Człowiek pracy po swojej ciężkiej robocie nie czuł, czy żyje; noc go wypędzała i nocą wracał[6].</p>
<p style="text-align: justify;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/3.jpg"><img class="aligncenter wp-image-5112 size-medium" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/3-300x211.jpg" alt="3" width="300" height="211" /></a></p>
<p style="text-align: center;"><em><span style="font-size: 8pt;">3.Jeden z „Murowańców” tuż przed rozbiórką.</span></em></p>
<p style="text-align: justify;">- Kiedyś na I piętrze w Murowańcach było przedszkole, a właściwie to prowizoryczna <em>przechowalnia dzieci</em>, ale już przed II wojną światową zlikwidowano ją. Do typowego przedszkola było bardzo ciężko się dostać, tak jak i teraz[7]. A dzieci trzeba było gdzieś zostawić, jak się szło do pracy. W Murowańcach nie mieszkali już pracownicy zakładu, jak pierwotnie zakładał plan pierwszego właściciela. Mieszkania zajmowali najbiedniejsi mieszkańcy Pruszkowa[8].</p>
<p style="text-align: justify;"><em>Teichfeld związał z fabryką całe rody, które z pokolenia na pokolenie podejmowały pracę w Fabryce Fajansu „Pruszków”. Byli to m.in. Bendowie, Zielińscy, Milczarkowie, Toczkowie, czy Kadzikiewicze.</em></p>
<p style="text-align: justify;">- W moim dziale sortowni wyrobów gotowych pracowała sortowaczka, która została przyjęta do pracy w wieku 12 lat, jeszcze za czasów pierwszych właścicieli fabryki, czyli przed I wojną światową. W fabryce fajansu pracowały całe klasy rodzinne. Poniekąd przyczyniło się do tego wybudowanie dla nich trzech domów fabrycznych przez Teichfelda. Tym samym związał on ich na dłużej ze swoją fabryką[9].</p>
<p style="text-align: justify;"><em>Fabryka Fajansu, potem Zakłady Porcelitu Stołowego „Pruszków” była miejscem wielu zabawnych historii, opowiadanych jeszcze przez długie lata. I tak Jerzy Kaleta wspomina opowieść Stanisławy Kadzikiewicz:</em></p>
<p style="text-align: justify;">- Było lato 1946 r. Dyrektorem fabryki był inżynier Henryk Pawełczyński, a fabryka należała wtedy do Państwowego Przemysłu Terenowego. (…) Na teren fabryki wszedł jakiś mężczyzna. Był dobrze ubrany. Podszedł do nas i zwrócił nam uwagę, dlaczego stoimy i gadamy, powinniśmy pracować. Dodał jeszcze groźnie: <em>Jutro zrobię z wami porządek</em>. Zapytałyśmy go, kim jest? Wtedy powiedział, że jest właścicielem fabryki, bo on jest bratem czy zięciem Ehrenreicha. (…) My przed wojną pamiętałyśmy tylko dyrektorkę fabryki, Reginkę, czyli siostrę właściciela. Zdenerwowałyśmy się tą jego groźbą. Powiedziałyśmy mu, że teraz fabryka jest państwowa, a nie prywatna. Odpowiedział nam wtedy: <em>Zobaczymy, kto będzie rządził tą fabryką</em>! Ponieważ stałyśmy obok stosu węgla, którym palono w piecach, a obok stała duża taczka, którą dowożono węgiel do pieców, więc krzyknęłam na koleżanki: <em>Wywieźmy tego dyrektora czy właściciela fabryki na taczkach!</em> Koleżanki posłuchały mojej propozycji, a były to między innymi: Kołodziejka, Sydorka, Kuźniarska, Czarnecka i inne. Złapałyśmy wspólnie tego mężczyznę za plecy, siłą posadziłyśmy go na tych taczkach, by gość nie zeskoczył z taczki i wywiozłyśmy go z terenu fabryki za bramę. Po drugiej stronie ulicy, tam gdzie jest plac targowy, za jezdnią był rów. Przewróciłyśmy taczkę do rowu i chłop wypadł z niej. Wśród naszego ogólnego i głośnego śmiechu, gość otrzepał swoje ubranie i szybko oddalił się, a my roześmiane wróciłyśmy do fabryki do pracy. Od tej chwili gość ten już więcej nie pokazał się w naszej fabryce[10].</p>
<p style="text-align: justify;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/4.jpg"><img class="aligncenter wp-image-5113 size-medium" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/4-300x216.jpg" alt="4" width="300" height="216" /></a></p>
<p style="text-align: center;"><span style="font-size: 8pt;"><em>4. fot. Marcin Zalewski</em></span></p>
<p style="text-align: justify;">- Załoga fabryki była bardzo zgrana i dowcipna – „zamurowała” w piecu komorowym dyrektora, gdy ten wszedł do niego nie przeczuwając, co się święci. Nim dyrektor zorientował się, że padł ofiarą żartu, robotnicy błyskawicznie zastawili furtę pieca blokami szamotowymi, którymi rzeczywiście w czasie wypału furta pieca jest zamurowana. Jedynym rozsądnym posunięciem dyrektora było wykupienie wolności za odpowiednią kwotę, którą później przeznaczono na piwo.[11]</p>
<p style="text-align: justify;"><em>W momencie wybuchu II wojny światowej produkcji uległa całkowitemu wstrzymaniu. Właściciel Szloma vel Stanisław Ehrenreich wraz z rodziną, chcąc uchronić się przed prześladowaniami z powodu żydowskiego pochodzenia porzucili fabrykę<strong>[12]</strong>. Po wojnie fabrykę przejęły Wojewódzkie Zakłady Przemysłu Terenowego, a później Ministerstwo Przemysłu Chemicznego. Co ważne, zdecydowano o przeprowadzeniu gruntownej modernizacji przy jednoczesnym utrzymaniu pełnej produkcji. Nie zwolniono ani jednego pracownika.</em></p>
<p style="text-align: justify;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/5.jpg"><img class=" wp-image-5114 aligncenter" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/5-300x174.jpg" alt="5" width="304" height="176" /></a></p>
<p style="text-align: justify;"> - Na moich oczach fabryka fajansu, zaniedbana pod względem technicznym, z każdym rokiem przeistaczała się w nowoczesny zakład porcelitu stołowego. (…) Pobudowano nowe, przestrzenne i pięknie oświetlone hale produkcyjne. Zakłada wyposażono w nowoczesne ciągi produkcyjne, sprowadzono półautomaty do formowania, odlewania, szkliwienia i paczkowania wyrobów. Zainstalowano dwa piece tunelowe niemieckiej firmy Kerabedarf do wypału wyrobów na ostro, jeden do wypału na biskwit i jeden muflowy do wypału dekoracji, ogrzewany elektrycznie[13].</p>
<p style="text-align: justify;">- Tu decydowała siła mięśni ludzkich, zręczność manualna, sprawne oko i zmysł artystyczny pracowników, szczególnie w zakresie zdobienia wyrobów[14].</p>
<p style="text-align: justify;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/6.jpg"><img class="aligncenter wp-image-5107 size-medium" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/6-300x300.jpg" alt="6" width="300" height="300" /></a></p>
<p style="text-align: center;"><span style="font-size: 8pt;"><em>6.Jadwiga Bąkiewicz nakleja na wazonach kalkę z okazji jubileuszu dwudziestolecia ZOMO, 1978, fot. Rutowska Grażyna</em></span></p>
<p style="text-align: justify;"><em>Po II wojnie światowej na lewo od bramy wjazdowej przy portierni znajdował się dom, w którym urządzono przedszkole przyfabryczne:</em></p>
<p style="text-align: justify;">- Zaczęłam pracować w Porcelicie zimą na przełomie 1959/1960 r. Pamiętam, że pierwsze z trójki dzieci szło do szkoły, a dwoje woziłam sankami do przedszkola, które znajdowało się na terenie Porcelitu. Powstało z myślą o pracownikach zakładu. To było bardzo wygodne – wychodząc z pracy mogłam od razu zabrać do domu swoje dzieci. Samo przedszkole było niezbyt ciekawe, taki barak. W tym porcelitowym przedszkolu dzieci dostawały drugie śniadanie i obiad. Oczywiście miały też obowiązkową drzemkę na leżankach[15].</p>
<p style="text-align: justify;">- To prycze były… Chodziłem do tego przedszkola i pamiętam, że mi się nie podobało. Bawiliśmy się na przykład w jakieś kółka graniaste, były wierszyki i przedstawienia. W środku było jak na stacji kolejowej w Koluszkach w latach 50. – olejna farba na ścianach, lamperia. Bardzo biednie[16].</p>
<p style="text-align: justify;">- Czy płaciłam za to przedszkole? Tak, ale to były grosze. Praca w Porcelicie nie bardzo mi się układała, nie podobało mi się tam, ponieważ warunki pracy były szkodliwe dla zdrowia. Byłam w dziale, gdzie pracownicy <em>kąpali surowe talerze</em> w szkodliwej dla zdrowia substancji, chyba w amoniaku. Później na taki talerz czy inny wyrób nakładano kalkę i z powrotem trzeba było wypłukać ręcznie, zanim talerz trafił na taśmę i do pieca. Hartowanie trwało mniej więcej od 6 do 8 godzin, oddzielnie kubki, spodeczki, filiżanki, półmiski itd. Cała hala była podzielona na różne działy – był na przykład dział malarski, sortownia… O czym rozmawialiśmy? Głównie tematy rodzinne, dużo kobiet tam pracowało, które jednocześnie wychowywały dzieci. Ciężko było, żadnych rozrywek. Tylko praca i praca. Pewnie niektórzy już nie pamiętają, ale pracowało się też w soboty. Zarabiałam grosze, jakieś 900 zł na rękę. W Porcelicie nie pracowałam długo, po roku zwolniłam się, właśnie ze względu na szkodliwe warunki[17].</p>
<p style="text-align: center;"><em><span style="font-size: 8pt;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/7.jpg"><img class="aligncenter wp-image-5108 size-medium" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/7-300x300.jpg" alt="7" width="300" height="300" /></a></span></em><em><span style="font-size: 8pt;">7. Barwienie talerzy, 1978 r. fot. Rutowska Grażyna, NAC</span></em></p>
<p style="text-align: justify;">- Załoga zakładu była bardzo zgrana a atmosfera swojska, co rekompensowało niskie zarobki. W starej świetlicy zakładu, w budynku, który rozebrano jako jeden z pierwszych, (…) kilka razy do roku odbywały się różnego rodzaju uroczyste akademie i zabawy. Załoga tłumnie waliła do mrocznej sali o dwóch okienkach, którą szumnie nazwaliśmy zakładową świetlicą. W imprezach tych występowali tylko zakładowi artyści amatorzy, a komentarze po każdej takiej akademii były wygłaszane później przy stanowiskach pracy przez kilka dni. (…) Zakład, który został całkowicie zmodernizowany po starym zakładzie fajansu, który był wizytówką Pruszkowa, przestał istnieć. Z jakiego powodu i kto wydał na niego taki okrutny wyrok?</p>
<p style="text-align: justify;">(…) Dobrze, że i komina już nie ma, że zniknął z panoramy miasta. Przynajmniej nie będzie żal, że tak cenny obiekt, którym szczyciło się nasze miasto, a również nasz kraj, istniał na tym terenie i musiał zginąć[18]…</p>
<em><span style="font-size: 8pt;"><a href="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/8.jpg"><img class="size-medium wp-image-5109 aligncenter" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/8-216x300.jpg" alt="8" width="216" height="300" /></a></span></em>
<p style="text-align: center;"><em><span style="font-size: 8pt;">8. Fot. Marcin Zalewski</span></em></p>
<p style="text-align: right;"><strong>autor:</strong><em><strong> Agnieszka Praga</strong></em></p><hr />
<p style="text-align: justify;">[1] Teichfeld sprowadził do nowo budowanej fabryki w Pruszkowie specjalistów z fabryki fajansu w Kole, której był właścicielem od 1857 r. oraz z fabryki we Włocławku, której był współwłaścicielem wraz z Ludwikiem Asterblumem.</p>
<p style="text-align: justify;">[2] Władysława Głodowska-Sampolska, <em>Czerwone zorze. Wspomnienia</em>, Warszawa 1965, s. 21</p>
<p style="text-align: justify;">[3] Jerzy Kaleta, <em>Pruszków przemysłowy</em>, Pruszków 2010, s. 40</p>
<p style="text-align: justify;">[4] j.w., s.30</p>
<p style="text-align: justify;">[5] W. Głodowska-Sampolska, <em>Czerwone zorze…,</em> s. 17 i 24</p>
<p style="text-align: justify;">[6] j.w., s. 10</p>
<p style="text-align: justify;">[7] Wspomnienie z przełomu 1959/1960 r.</p>
<p style="text-align: justify;">[8] Rozmowa przeprowadzona przez autorkę z Ryszardą Zalewską (marzec 2014 r.).</p>
<p style="text-align: justify;">[9] Jerzy Kaleta, <em>Pruszków przemysłowy…,</em> s. 66</p>
<p style="text-align: justify;">[10] j.w., s. 54-56. J. Kaleta podąża tropem tajemniczego mężczyzny i odnajduje w książce Henryka Krzyczkowskiego <em>Inna Ojczyzna, inne miasto, inni ludzie</em> (Warszawa 2004), że człowiekiem wywiezionym na taczce był młodszy brat Szlomy vel Stanisława Ehrenreicha – Szmul. Kilka lat po tym wydarzeniu Szmul został aresztowany przez polskie władze bezpieczeństwa pod zarzutem handlowana obcymi walutami i złotem. Śledczy w trakcie postępowania przywłaszczyli sobie część majątku. Aby zatuszować tę sprawę, Szmul został skazany na karę śmierci, którą niezwłocznie wykonano. W ten sposób sąd, prokuratura i milicja nie musiały zwracać zrabowanych kosztowności.</p>
<p style="text-align: justify;">[11] j.w., s. 56</p>
<p style="text-align: justify;">[12] por. Zofia Hydra-Rolicz, <em>Historia dawnej fabryki fajansu w Pruszkowie</em>, w: <em>Dzieje Pruszkowa</em>, red. Anna Żarnowska, Warszawa 1983, s. 94</p>
<p style="text-align: justify;">[13] Jerzy Kaleta, <em>Pruszków przemysłowy…,</em> s. 62</p>
<p style="text-align: justify;">[14] j.w., s. 48</p>
<p style="text-align: justify;">[15] Rozmowa z Ryszardą Zalewską</p>
<p style="text-align: justify;">[16] Rozmowa z Marcinem Zalewskim (syn Ryszardy) przeprowadzona przez autorkę (marzec 2014 r.).</p>
<p style="text-align: justify;">[17] R. Zalewska</p>
<p style="text-align: justify;">[18] Jerzy Kaleta, <em>Pruszków przemysłowy</em>…, s. 38-67. Po 2000 r. Zakłady Porcelitu Stołowego „Pruszków” ogłosiły upadłość (źródła podają 2001 lub 2002 r.)</p><hr />
<p style="text-align: justify;">Zdjęcia (nr 6 i 7) w publikacji pochodzą ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego:</p><div style="color: #222222;"><span style="font-size: 10pt;">1) <a style="color: #1155cc;" href="http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/159575/0ac99c7cf95ae6a01b3487f0b02d4dfb/" target="_blank">http://www.audiovis.nac.<wbr />gov.pl/obraz/159575/<wbr />0ac99c7cf95ae6a01b3487f0b02d4d<wbr />fb/<img class="wp-image-5117 alignright" src="http://pruszkowmowi.pl/wp-content/uploads/2015/02/Logo-NAC-300x222.jpg" alt="Logo NAC" width="73" height="54" /></a></span></div>
<div style="color: #222222;"><span style="font-size: 10pt;">2) <a style="color: #1155cc;" href="http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/159574/541ff0bdc8562dfe826128be29cc1993" target="_blank">http://www.audiovis.nac.gov.<wbr />pl/obraz/159574/<wbr />541ff0bdc8562dfe826128be29cc19<wbr />93</a> </span></div>
admin118205783876385021721postmaster@pruszkowmowi.plAdministratorPruszków Mówi - Obywatelski Portal Publicystyczny
Pruszków Mówi - Obywatelski Portal PublicystycznyDla nas każdy temat jest ważny - Pruszków, Brwinów, Piastów, Komorów, Michałowice, Nadarzyn i Raszynhttp://www.pruszkowmowi.pl2024